- Opowiadania dla dzieci napisane na podstawie reportaży Kazimierza Nowaka, który w latach trzydziestych XX wieku przemierzył Afrykę na rowerze.
Opowiadania dla dzieci napisane na podstawie reportaży Kazimierza Nowaka, który w latach trzydziestych XX wieku przemierzył Afrykę na rowerze. Barwne spotkania z mieszkańcami Afryki, mrożące krew w żyłach, a niekiedy zabawne przygody, które zdarzyły się naprawdę, pozwolą poznać młodemu czytelnikowi tego niezwykłego podróżnika.
Więcej informacji o Kazimierzu Nowaku można znaleźć na: KazimierzNowak.pl lub lukaszwierzbicki.pl
Kazimierz Nowak – pionier polskiego reportażu W latach 1931-1936 jako pierwszy człowiek na świecie przebył samotnie kontynent afrykański z północy na południe i z powrotem (40 tys. km pieszo, rowerem, konno oraz czółnem). Wyczyn ten został zapomniany na kilkadziesiąt lat. Dzięki odnalezionym w grudniu 2006 roku nigdy nie opublikowanym materiałom oraz fotografiom możliwe było przygotowanie książki zawierającej kompletną relację z podróży Kazimierza Nowaka zatytułowaną „ROWEREM I PIESZO PRZEZ CZARNY LĄD. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936”.
Fragment książki Afryka Kazika
Posuwając się wzdłuż Nilu, dotarłem do odciętej od reszty świata krainy Szilluków, którzy żyją na wyspach pośród bezkresnych bagien. Zastanawiałem się właśnie, jak znajdę drogę, nie mając żadnej mapy tych okolic, gdy ujrzałem gromadę myśliwych polujących na dzikie ptactwo. – Czy wskażecie mi drogę do wioski waszego wodza? – spytałem. – Oczywiście, podróżniku. Możesz zostawić tu rower i udać się z nami. Zaprowadzimy cię bezpiecznie do naszego wodza – odpowiedzieli. – To wspaniale, chodźmy zatem – ucieszyłem się. Myśliwi ruszyli gęsiego poprzez bagna. Idąc, uderzali w wodę oszczepami, by odstraszyć wygrzewające się w słońcu krokodyle. Potworne gady uciekały na nasz widok i rzucały się z pluskiem do mętnej wody. Mokradła stawały się coraz głębsze, zdjąłem więc ubranie, związałem spodnie oraz koszulę w tobołek i szedłem dalej, trzymając pakunek nad głową, by go nie zamoczyć. Myśliwi nie musieli się o to martwić, poza przepaską na biodrach nie mieli bowiem na sobie żadnego ubrania. Nastał wieczór. Postanowiliśmy zatrzymać się na noc w jednej z leżących na naszym szlaku wiosek. Siadłem przy ognisku i zawinąłem się w koc. Sponad bagien uniosły się chmary komarów i brzęczały nad moją głową tak głośno, że nie sposób było usnąć. Miejscowa staruszka obserwowała, jak oganiam się od natrętów, po chwili podeszła do mnie i podała miseczkę z jakimś smarowidłem. – Wysmaruj się tym porządnie, chłopcze. Głowę, brzuch i ręce, a wtedy komary dadzą ci spokój – powiedziała. Powąchałem dziwną miksturę. Cuchnęła okropnie. Nic dziwnego, że komary uciekają od takiego smrodu – pomyślałem. – Dziękuję, ale spróbuję odegnać komary dymem z ogniska – odpowiedziałem uprzejmie. – Jak sobie życzysz, chłopcze. Spokojnej nocy! – powiedziała staruszka i odeszła, podśpiewując sobie pod nosem wesoło. Wkrótce komary pochowały się przed chłodem nocy, a ja ułożyłem się wygodnie przy ognisku i spoglądałem na rozgwieżdżone niebo nad głową. Mieszkańcy wioski grali na wielkich bębnach, których dudnienie niosło się po wodach otaczających wioskę. Bum-bum, bum-bum-bum... Byłem zmęczony, oczy same mi się zamykały. Przez sen słyszałem jeszcze, jakby gdzieś daleko odezwało się echo: bum-bubum... bubum-bubum... Wczesnym rankiem wyruszyliśmy w dalszą drogę. Podobnie jak poprzedniego dnia przeprawialiśmy się przez mokradła i płoszyliśmy wylegujące się w słońcu krokodyle. Wreszcie dotarliśmy do wioski wodza Szilluków. Już z daleka usłyszałem serdeczne powitanie: – Witaj, Kazik, samotny podróżniku z Polski! Czekałem na ciebie od rana! – wołał na mój widok wódz. – Witam, wodzu! Skąd wiedziałeś, że cię odwiedzę i że przybywam z Polski? – zdziwiłem się, bo nie miałem pojęcia, jak dotarła do niego wieść o mojej wizycie. Wódz uściskał mnie tak mocno, że aż mi dech na chwilę zaparło. – Wiem wszystko, drogi przyjacielu! Dzięki tam-tamom... Wódz wskazał wielkie bębny stojące na placu pośrodku wioski. – To tam-tamy – wyjaśnił. – W Afryce używamy ich, by przekazywać nowiny z wioski do wioski. Ich odgłos słychać daleko. Ludzie, u których nocowałeś, uderzając w bębny, przekazali mi radosną wiadomość o twoich odwiedzinach. – Bębnieniem można przekazać wiadomość? – spytałem z niedowierzaniem. – Oczywiście – odparł wódz. – Wiem nawet o tym, że wczoraj bardzo dokuczały ci komary… – To prawda, pogryzły mnie paskudnie – przyznałem, pokazując ślady ukąszeń na policzku, i obaj roześmialiśmy się głośno. Przez kilka dni wypoczywałem w wiosce wodza po trudach podróży. Obserwowałem, jak Szillukowie polują, łowią ryby i wypasają krowy na położonych pośród bagien wyspach. Na pożegnanie wódz podarował mi dwie włócznie, których jego plemię używa do polowań. – Oby ochroniły cię przed dzikim zwierzem, który może czaić się na szlaku – powiedział. – Dziękuję – odrzekłem. – Zabiorę je w dalszą podróż, choć mam nadzieję, że nie będę zmuszony ich użyć. – Ja również mam taką nadzieję. Szczęśliwej drogi, Kazik! Wieczorem uderzymy w nasze bębny i przekażemy tam-tamami prośbę, by wszystkie wioski, w których zawitasz, udzieliły ci gościny – powiedział wódz i uściskał mnie na pożegnanie tak mocno, że znów dech mi na chwilę zaparło.